Głos w panelu dyskusyjnym
podczas konferencji "INoRmalnie o seksie",
Lublin-KUL 17.03.2010
Dr Piotr Kieniewicz MIC
Katedra Teologii Życia
Małżeńska etyka seksualna
Seksualność jako język miłości
Integralne spojrzenie na ludzką płciowość każe rozpoznać ją jako integralny
element wspólnoty małżeńskiej, a więc rzeczywistości zbudowanej na miłości i
wyrażającej miłość. Nawet stosunkowo prymitywne intuicje językowe postrzegają
seksualność jako nieodłączną od miłości do tego stopnia, że o akcie współżycia
mówi się jako o akcie miłości (pol. „kochać się”, ang. „to make love”). Także w
nauczaniu Kościoła znaleźć można wypowiedzi, ukazujące seksualność jako
rzeczywistość wpisaną w całość rzeczywistości miłości, zaś sam akt małżeński
jako swoiste wyznanie miłości. Warto też na samym wstępie zauważyć, że w
nauczaniu Kościoła nie mówi się o akcie seksualnym, ale o akcie małżeńskim; już
to wskazuje na nierozerwalną i wyłączną więź relacji małżeńskiej i współżycia.
Akt małżeński jako wyznanie miłości
Jan Paweł II w swoich katechezach środowych ukazuje akt małżeński jako
element mowy ciała. Wchodząc we współżycie małżonkowie wzajemnie wyznają sobie
miłość: całkowitą otwartość, zaufanie, powierzenie siebie drugiej osobie, a
jednocześnie przyjęcie drugiego w całym jego/jej bogactwie (i ubóstwie). W ten
sposób akt małżeński wyraża w mowie ciała tę samą zgodę, którą małżonkowie
wypowiedzieli zawierając przymierze małżeńskie.
Miłość jako dar z siebie
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską... I że cię nie opuszczę
aż do śmierci...” Istotą tego przyrzeczenia jest całkowite powierzenie siebie
drugiemu, oddanie siebie do tego stopnia, że może on/ona uczynić z tym darem
wszystko. Jest rzeczą oczywistą, że taki akt domaga się całkowitego zaufania,
rzec by można – rezygnacji z siebie. Rzecz w tym, że dar z siebie nie jest
rezygnacją, ale właśnie ofiarowaniem i choć różnica może wydawać się subtelna,
jest znacząca. Poprzez dar człowiek nie zatraca ani włąsnej podmiotowości, ani
tożsamości, lecz daje całkowity przystęp do siebie temu/tej, kto jest „drugą
stroną” w przymierzu małżeńskim.
Dar – by był darem – musi być bezwarunkowy i całkowity. Jakkolwiek oczekuje na
adekwatną odpowiedź, bo wzajemny dar z siebie w przymierzu małżeńskim zaciąga
wzajemne zobowiązanie, nie domaga się jej i nie wypomina ewentualnych nadużyć.
Miłość ma jeden argument: samą siebie, potęgę własnej bezinteresowności. Innymi
słowy, miłość nie przestaje kochać, nawet jeśli jest nieodwzajemniana.
Niejako drugą stroną miłości postrzeganej jako dar z siebie jest bezinteresowne
i bezwarunkowe przyjęcie drugiego, z całym bogactwem, ale też ze wszystkimi
jego/jej słabościami. Oznacza to, że chociaż miłość pragnie, by „ten/ta kogo
kocha” się stawał, rósł, jednocześnie nie usiłuje go/jej kształtować wedle
własnych wzorów.
Miłość jako otwarcie na życie
Wzajemne otwarcie, radość z obecności drugiej części małżeńskiego „my”, jest
rzeczywistością podwójnie życiodajną. Najpierw dlatego, że oboje małżonkowie
doświadczyć mogą wzajemnego obdarowania i coraz głębszej więzi wzajemnej, która
– pomimo wszystkich trudności dnia codziennego – umacnia i pogłębia ich relację.
Drugi, prokreacyjny wymiar płodności małżeńskiej ma swój fundament w pierwszym –
wzajemny dar z siebie tworzy przestrzeń miłości, w której jest miejsce na nowe
życie. Gdy człowiek przestaje walczyć o zaspokojenie tylko własnych potrzeb i
zagwarantowanie sobie własnego dobrego samopoczucia i społeczno-ekonomicznej
stabilizacji, dar z siebie zaczyna oznaczać zgodę na zatroskanie o dobro kogoś
drugiego: najpierw współmałżonka, ale zaraz potem – dziecka.
Prawdziwość znaku
W ten sposób odsłania się kwestia prawdziwości lub nieprawdziwości znaku
aktu małżeńskiego. Ze swej natury wejście we współżycie oznacza zjednoczenie we
wzajemnym obdarowaniu, a więc – jak już powiedziano – zaufanie, otwartość,
płodność, wierność, wyłączność... Podobnie jak we wszystkich sposobach
komunikacji między osobami, tak i w tym wypadku – a może szczególnie w tym
wypadku – wypowiadane ciałem znaczenie powinno odpowiadać rzeczywistości. Innymi
słowy, za znakiem daru, za znakiem zaufania, za znakiem otwartości – powinna
stać rzeczywistość: postawa całkowitego danie siebie w małżeńskim przymierzu.
Kłamstwo w akcie małżeńskim
Zbyt często zdarza się jednak, że akt małżeński jest zakłamany. U fundamentu
współżycia zbyt często stoi wyłącznie fizyczne pożądanie, a jednocześnie brak
jest „dania siebie”. Ludzie mówią o swoich potrzebach i oczekiwaniach
seksualnych, albo o braku takowych, i domagają się uszanowania i współpracy z
drugiej strony. Traktuje się zatem akt małżeński jako metodę rozładowania
napięcia seksualnego, sposób na zaspokojenie potrzeb seksualnych, drogę do
realizacji pragnień – w tym także pragnień rodzicielskich. W każdej z tych
sytuacji dwspółmałżonek traktowany jest jako środek do założonego przez siebie
celu: przyjemności, spokoju, zgody, potomstwa. Trzeba powiedzieć wprost, że w
takiej sytuacji akt małżeński jest nie do końca prawdziwy, to znaczy – nie do
końca wyraża to, co miał wyrażać ze swej natury.
Na kilka elementów tego zakłamania trzeba zwrócić szczególną uwagę, zarówno ze
względu na częstośc ich występowania, jak i narastające przyzwolenie społeczne.
Każdy z tych problemów jest niezwykle szeroki i zasługiwałby na osobne
wystąpienie, z konieczności jednak podjęty będzie krótko, by nie rzec –
zdawkowy.
Współżycie poza małżeństwem
Współcześnie kwestia współżycia seksualnego nie jest wiązana w sposób
konieczny z rzeczywistością małżeństwa. Co więcej, dosyć powszechnie zakłada
się, że normalny człowiek podejmuje współżycie seksualne, wcale niekoniecznie w
małżeństwie, nawet jeśli jest nim związany. Tymczasem – jak to już zostało
powiedziane – współżycie seksualne ze swej natury oznacza relację właściwą
wyłącznie małżeństwu: całkowitego daru, wyłącznego, dozgonnego, wiernego,
płodnego. Jeśli jest akt współżycia, a jednocześnie w relacji między
współżyjącymi osobami brak jest relacji i postaw właściwych małżeństwu, czyn
traci swą wewnętrzną wiarygodność, co nie oznacza, że traci swoje psychologiczne
i fizjologiczne przymioty: przyjemności, ekstazy, płodności.
Gwałt małżeński (efekt egoizmu małżonków)
Bywa, że akt małżeński jest zakłamany na mocy wady postawy osób w nim
uczestniczących – gdy jedna ze stron nie szanuje drugiej i zmusza ją (jego?) do
współżycia. Dochodzi wówczas do gwałtu małżeńskiego, przy czym termin „gwałt”
rozumieć należy szeroko, jako doprowadzenie do współżycia pod wpływem przymusu.
Takie, rozszerzone rozumienie przemocy seksualnej w małżeństwie pozwala
dostrzec, że nie dotyczy ono wyłącznie sytuacji, w której to mężczyzna jest
stroną przymuszającą.
Powody, dla których dochodzi do takich sytuacji mogą być bardzo zróżnicowane: od
egoistycznego dążenia do rozładowania napięcia (pożądania) seksualnego, poprzez
próbę podporządkowania sobie współmałzonka, po działanie ukierunkowane na
poczęcie dziecka. W każdej z tych sytuacji drugi jest postrzegany
instrumentalnie, jako środek do zamierzonego celu (odpowiednio: ciało do
wykorzystania, niewolnik do zapanowania, dawca materiału genetycznego). Cechą
wspólną każdej z tych sytuacji jest zanegowanie współmałżonka jako partnera w
relacji miłości i zanegowanie daru z siebie, jako istoty łączącej małżonków
relacji.
Antykoncepcja
Jednym z najbardziej dotkliwie zakłamujących akt małżeński działań jest jego
obezpłodnienie. Złamanie aktu małżeńskiego antykoncepcją zachodzi niejako
podwójnie: z jednej strony przez wewnętrzne odrzucenie perspektywy
prokreacyjnej, i intencjonalne unikanie poczęcia dziecka na podstawie podjętej a
priori decyzji. Paweł VI wskazuje, że małżonkami powinien kierować duch
wspaniałomyślności, ale biorąc pod uwagę racje zdrowotne, psychiczne,
ekonomiczne i społeczne, mogą roztropnie rozeznać, że poczęcie powinni odsunąć –
nawet definitywnie. Trzeba jednak zauważyć, że intencjonalne obezpłodnienie aktu
małżeńskiego może mieć miejsce także przy zastosowaniu metod rozpoznania
płodności. Kluczowe znaczenie ma wewnętrzna postawa, decyzja małżonków.
Postawa zamknięcia na życie w swej istocie oznacza zamknięcie na wspólnotę
małżeńską, na współmałzonka; paradoksalnie może mieć ono charakter wzajemny.
Oboje mogą wspólnie zdecydować o wykluczeniu potomstwa (dalszego potomstwa) –
jeśli jest to ich niezależna (a nie rozeznana przed Bogiem) decyzja, ma
charakter egoistyczny i przeciwny miłości jako takiej. To, że decyzja została
podjęta wspólnie, nie przesądz, że jest owocem wspólnoty miłości.
Bywa (też nazbyt często), że akt małżeński zostaje obezpłodniony nie tylko
poprzez wybór o wykluczeniu potomstwa (i dostosowanie działań do rozpoznanej
płodności), ale poprzez zastosowanie działań (stosunek przerywany) i środków
(mechanicznych lub farmakologicznych) uniemożliwiających poczęcie.
Paradoksalnie, zdarza się, że niekiedy małżonkowie stosują działania i środki
antykoncepcyjne przy jednoczesnym rozeznawaniu (nieco ułomnym, ale jednak)
wielkości rodziny. Nie mając jednak zaufania do metod rozpoznania płodności i
własnych możliwości zachowania wstrzemięźliwości w okresie płodnym, decydują się
na zastosowanie sztucznej antykoncepcji. Także wówczas akt małżeński zostaje
zakłamany, gdyż kłamstwo może mieć swój oścień w intecji, okolicznościach, bądź
samej materii aktu. Ocena moralna w każdej z tych sytuacji jest podobnie
negatywna.
Zabawa seksem
Rozpowszechnienie sztucznej antykoncepcji stało się możliwe dzięki
rozdzieleniu wewnętrznej celowości aktu małżeńskiego od towarzyszących mu
efektów ubocznych, z przyjemnością (by nie rzec – ekstazą) na czele. Tymczasem,
choć przyjemność jest wpisana w naturę współżycia, jest jedynie efektem
ubocznym, a nie celem samym w sobie. Coraz bardziej jednak rozpowszechnionym
stawał się pogląd, że seks jest rzeczywistością moralnie obojętną,
fizjologicznie konieczną, społecznie – zbyt często niepotrzebnie komplikującą
życie. Dlatego powinien być (i to „powinien” w sensie moralnym!) wolnym od
zobowiązań. To przekonanie doprowadziło do powstania dwu przekonań/postaw,
niekiedy współistniejących: że każdy ma prawo do seksu (co niektórzy czytają
jako obowiązek „uprawiania seksu”), i że seks nie powinien pociągać za sobą
neiporządanych konsekwencji (czyt.: dziecka bądź chorób przenoszonych drogą
płciową).
„Syndrom Kamasutry”
Ludyczne (zabawowe) podejście do seksualności sprawia, że o jakości
współżycia małżonkowie (i nie tylko, niestety, choć tu ograniczyć się trzeba
tylko do nich) wnioskują w zależności od intensywności doznań fizycznych
związanych z aktem małżeńskim. Niektórzy zatem próbują „poprawić” współżycie
poprzez wprowadzanie coraz to nowych, bardziej wyrafinowanych (a niekiedy
wyuzdanych, uwłaczających ludzkiej godności) technik seksualnych, na nich się
skupiając. Ważniejsze zdają się wówczas własne doznania, niż rzeczywiste
znaczenie tego, czym jest zjednoczenie małżeńskie, i sama osoba współmałżonka (i
potencjalnie: dziecka, które może być owocem współżycia).
Na marginesie warto zapytać, czy znajomość Kamastry jest potrzebna do
szczęśliwego, radosnego i owocnego dla jedności małżeńskiej współżycia. Wydaje
się, że nie. Ponieważ akt małżeński jest znakiem, wzajemnym wypowiedzeniem przez
małżonków miłości, do szczęśliwego i owocnego współżycia potrzebna jest głęboka,
żywa relacja wzajemnego obdarowania. Zapewne intensyfikacja bodźców – związana z
wprowadzaniem kolejnych technik współżycia – prowadzi do zwiększenia poziomu
przyjemności, niemniej nie musi to pociągać za sobą większej radości, a co za
tym idzie – pogłębienia jedności między małżonkami.
Gdyby istniało proste przełożenie między skalą przyjemności, a radością i
jednością, najgłębsze relacje nawiązywać mogły osoby angażujące się we
współżycie z zawodowymi, wyszkolonymi prostytutkami obojga płci. Doświadczenie
pokazuje jednak, że związki takie pozostają na poziomie układów
usługowo-handlowych, w których celem transakcji jest zaspokojenie tzw. potrzeb
seksualnych w zamian za ustalone wynagrodzenie. Rodzi się zatem wątpliwość, czy
skupienie uwagi na technice współżycia nie będzie skutkowało spłyceniem relacji
między mężem i żoną. Małżonkowie, zamiast troszczyć się o wzajemne
obdarowywanie, mogą łatwo przesunąć uwagę na własne doznania.