|
Do poczytania
W trosce o godność nienarodzonego dziecka - kwestia terminologii w bioetyce
1. Wprowadzenie
Jednym z najczęściej podejmowanych i wzbudzających najwięcej emocji tematów w dyskusjach bioetycznych są zagadnienia odnoszące się do początków życia ludzkiego, a szerzej - do kwestii ludzkiej prokreacji (lub reprodukcji, jak ujmują to liczni autorzy oraz rozwiązania legislacyjne). Ponieważ bioetyka ze swej natury jest efektem spotkania wielu nauk: etyki, prawa, medycyny, ale także teologii, biologii, socjologii, psychologii i innych, kształt tych dyskusji w ogromnej mierze uzależniony jest od przyjętej metodologii. Od wstępnych, fundamentalnych założeń metodologicznych zależy zarówno normatywny charakter nauki, sposób prowadzenia wywodów, jak i stosowany w nich język.
Niniejsze opracowanie składać się będzie z trzech zasadniczych części. Pierwsza w dużym skrócie przypomni założenia metodologiczne bioetyki. Część druga zwróci uwagę na zachodzący w bioetyce i medycynie proces swoistej redefinicji używanych pojęć, wynikający z presji technokratycznego ujęcia medycyny i bioetyki. W części trzeciej podjęte zostaną praktyczne aplikacje personalistycznej terminologii bioetycznej w odniesieniu do nienarodzonego dziecka. W ten sposób, niniejsza refleksja stanie się również zaproszeniem do rozszerzenia dyskusji na kwestię faktycznego i postulowanego statusu dziecka w refleksji bioetycznej i szerzej - teologicznomoralnej.
2. Etyka - nauka "twarda" czy "miękka"
Nurtów bioetyki jest wiele, przy czym podział zasadniczy uwarunkowany jest odpowiedzią na pytanie o realizm poznania. Jeżeli w punkcie wyjścia jest uznanie istnienia i poznania prawdy obiektywnej, bioetyka nabiera charakteru nauki "twardej", w której orzeczenia opierają się na rozpoznanej prawdzie o naturze bytu. Jeśli ów realizm zostanie zakwestionowany, otwiera się droga dla ujęć subiektywistycznych i relatywistycznych. Bioetyka staje się wówczas refleksją "miękką", której orzeczenia podlegają daleko posuniętej indywidualizacji. Warto zwrócić uwagę, że takie podejście narusza klasyczną definicję nauki, jako uporządkowanej refleksji nad rzeczywistością. Wydaje się, że to "miękkie" podejście w gruncie rzeczy jest - przynajmniej po części - owocem myśli postmodernistycznej, która zaowocowała tzw. konstruktywizmem w refleksji filozoficznej, mającym niemały wpływ na sposób postrzegania i nazywania rzeczywistości - w tym nurcie wszystko jest względne, idee i ich wewnętrzny porządek są nie tyle odkrywane, co kształtowane i określane. Nie ma tu zatem miejsca na obiektywną prawdę, bo nie uznaje się jej istnienia, a w najlepszym razie - możliwości jej poznania.
a. Metodologia bioetyki
Ponieważ teoria poznania ma charakter założeń fundamentalnych dla kształtu nauki, na wstępie niniejszej refleksji musi zostać jasno określone, że prowadzona jest ona z punktu widzenia realizmu poznawczego. Innymi słowy, podstawowym założeniem metodologicznym jest uznanie istnienia i poznawalności prawdy o bycie i jego naturze, nawet jeśli poznanie to ma charakter ograniczony.
Poznanie to odnosi się zarówno do sfery materialnej rzeczywistości, jak i transcendującej materię osobowej struktury człowieka. Jakkolwiek nie ma miejsca w niniejszym opracowaniu na przedstawienie i analizę natury osoby ludzkiej, realizm poznawczy każe postrzegać personalistyczny charakter tej natury jako element konstytutywny i realnie istniejący, a nie uznaniowy i uzależniony od możliwości aktualizacji poszczególnych władz przez daną osobę w ogóle, czy też na danym etapie istnienia osoby. Oznacza to, że człowiek - każdy człowiek - jest osobą, gdyż bycie osobą jest jedynym sposobem istnienia człowieka; jakkolwiek zaś osobowy charakter bytu ludzkiego wyraża się w świadomości i wolności oraz w zdolności do autorefleksji na wielu płaszczyznach, nie jest od tych umiejętności uzależniony. Są to bowiem jedynie przejawy osobowego charakteru ludzkiego bytu, nie zaś faktory ten charakter determinujące.
W samym budowaniu refleksji najistotniejsze są dwa czynniki: używana terminologia, oraz klucz do prowadzenia wywodów, jakim jest logika. To dzięki niej poszczególne elementy refleksji spajane są w całość, umożliwiając sformułowanie hipotez, dowodów i wniosków. By jednak procesy te mogły mieć miejsce, w użyciu musi być jeden język, którego terminy mają jednoznaczne desygnaty.
b. Terminologia i jej rola w nauce
Każda nauka ma swoją terminologię, umożliwiającą jej porządkowanie opisu rzeczywistości i budowanie dowodów w procesach wnioskowania. Od jej precyzji w ogromnej mierze zależy sensowność wywodów. Dlatego tak istotne są sformułowania poszczególnych definicji i konsekwentne ich używanie w dyskusji.
Jest rzeczą oczywistą, że terminologia w refleksji naukowej rodzi się powoli, niejako równolegle do kolejnych etapów poznania rzeczywistości. Kolejne odsłony domagają się wprowadzenia nowych określeń, zaś przeprowadzane dowody zmuszają do coraz to większej precyzji w powstającym naukowym języku. Wbrew pozorom, nie jest bez znaczenia, w jaki sposób dana rzeczywistość zostanie nazwana, ponieważ poszczególne określenia są rezultatem poznania. A więc użyty termin i jego znaczenie wyrastają z percepcji rzeczywistości. Jednocześnie terminy te niejako określają przedmiot poznania, a przynajmniej określają i definiują stosunek wypowiadającego je podmiotu do określanej przezeń rzeczywistości.
Na marginesie warto zauważyć, że w procesie poznania rozgrywa się pewna "grą pomiędzy samowiedzą i samoświadomością. Samowiedza kształtuje samoświadomość, a więc postrzegana, odczytywana przez człowieka rzeczywistość kształtuje jego samego, pozwala mu poznać i określić siebie. Z drugiej zaś strony samoświadomość ma znaczenie dla percepcji rzeczywistości, jest pewną bazą, punktem wyjściowym - w oparciu o nią buduje się obraz rzeczywistości. Jest to więc obustronny mechanizm: rzeczywistość-ja (komunikacja ad intra) oraz ja-rzeczywistość (komunikacja ad extra).
Kłopot zaczyna się, gdy terminologia wypracowana podczas prowadzonej przez wieki refleksji filozoficzno-teologicznej poddana zostaje redefinicji i zaczyna albo odnosić się do innej rzeczywistości, albo - choć punkt odniesienia zostaje bez zmian - jego postrzeganie jest odmienne. Taki właśnie proces dał się zauważyć wraz z powstaniem niektórych nurtów bioetyki, które wykorzystując terminologię etyczną zaczęły inaczej ją rozumieć. "Każda taka zmiana pociąga za sobą konsekwentnie zmianę znaczenia innych terminów i dotychczasowych rozstrzygnięć. Niekiedy rozbieżności w definicjach są bardzo poważne. Kass pokazuje, że obecny w bioetyce "personalizm" zagubił niejako swoją łączność z człowiekiem. Przykładowo, ponieważ jednym z podstawowych znamion współczesnej bioetyki jest powszechny racjonalizm, psychologiczno-funkcjonalna definicja osoby staje się logiczną konsekwencją przyjętych założeń. Fundamentem, a zarazem źródłem i wyrazem osobowej godności ma być zdolność do rozumnych, wolnych i świadomych aktów".
3. Redefinicja pojęć w bioetyce
Czemu tak naprawdę miałaby służyć redefinicja pojęć, skoro utrudnia - lub wręcz uniemożliwia - merytoryczną, naukową dyskusję? Zanim przyjdzie odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zauważyć, że od czasów Kartezjusza i Kanta zmieniło się podejście do nauk filozoficznych i etycznych. Swą genezę, jak się wydaje, proces ten ma w zakwestionowaniu realizmu poznawczego i konsekwentnie z niego płynącej metafizycznej definicji prawdy. Skoro prawda (jako rzeczywistość metafizyczna) nie jest poznawalna (czy to ze względu na ograniczenia poznawcze ludzkiej natury, czy to z racji nieistnienia czegoś takiego jak "prawda"), nie może być jednoznacznym i powszechnym punktem odniesienia. Dlatego to podmiot działający sam musi określić swoje wartości, wedle których będzie oceniał prawdziwość i godziwość podejmowanych czynów.
Trudno się dziwić, że wyrosła w takim klimacie bioetyka bardziej skłania się do naginania terminologii i zasad kryteriom technicznym (a więc weryfikowalnym empirycznie), niż do podejmowania próby aplikowania zasad etyki opartej na koncepcji prawa naturalnego (np. arystotelesowsko-tomistycznej) do obszaru medycyny. Siłą rzeczy dają się wyróżnić dwa zasadnicze nurty bioetyczne, odpowiadające podstawowym założeniom teoriopoznawczym, przy czym odniesienie do obiektywnego porządku wartości obecne jest praktycznie wyłącznie w ramach bioetyki katolickiej.
Jest rzeczą znamienną, że mimo fundamentalnych różnic metodologicznych pomiędzy oboma nurtami, wciąż podejmowane są próby swoistego dialogu między nimi. Toczone są dyskusje wokół tych samych problemów, tak w odniesieniu do zagadnień fundamentalnych, jak i szczegółowych rozwiązań. Zasadniczym problemem w tej dyskusji jest jednak jej metodologiczna niespójność, nade wszystko wynikająca z poważnych różnic w rozumieniu kluczowych terminów.
a. Godność osoby jako wartość fundamentalna
Człowiek istnieje jako osoba, gdyby nie był osobą, nie byłby człowiekiem. Oznacza to, że bycie osobą nie jest dodatkową właściwością wobec człowieczeństwa, ale integralną jego częścią. W perspektywie teologicznej kwestia godności uzyskuje dodatkowy wymiar . "Człowiek jest osobą posiadającą godność, którą mamy obowiązek uszanować na każdym etapie jego rozwoju, słabości albo schyłku ze względu na fakt bycia stworzonym na obraz i podobieństwo Boga. Przeznaczeniem osoby obdarzonej duchową zasadą duszy, rozumem oraz wolną wolą, działającej w zgodzie z moralnym sumieniem w posłuszeństwie prawdzie, nie jest nic mniejszego niż życie wieczne z Bogiem. Oto jest godność osoby ludzkiej, którą trzeba szanować, bronić i naprawdę czcić".
Ten fundamentalny charakter godności osoby ludzkiej został w bioetyce zagubiony . Problem bierze się ze zróżnicowanego (na skutek pojawienia się nowych trendów i koncepcji filozoficznych) pojmowania idei osoby ludzkiej, ale również samej godności i jej wpływu na decyzje i osądy moralne. Neuhaus zwraca uwagę, że owa niejednoznaczność sprawia, iż oba koncepty - osoby i godności - są z praktycznego punktu widzenia bezużyteczne, gdyż choć są intuicyjnie pojmowane przez niemal wszystkich, w praktyce niczego konkretnego nie oznaczają. Co ciekawe, mimo to oba terminy są podstawowymi punktami odniesienia dla etyki w ogóle, a dla bioetyki w sposób szczególny. Widać to wyraźnie w sposobie, w jaki do kwestii godności podszedł Raport z Belmont, ograniczając ją w praktyce medycznej do zasady respektu wobec autonomii pacjenta. Dla Prezydenckiej Komisji Bioetycznej (USA) termin "osoba" obejmował każdego człowieka, niezależnie od stopnia jego aktualnej zdolności do wyrażenia autonomii, podczas gdy dla wielu innych osobą był każdy byt przejawiający inteligencję, zdolny do aktów samoświadomości i samostanowienia.
Obecnie zresztą coraz częstsze jest właśnie takie podejście, uzależniające zarówno status osobowy, jak i wynikającą stąd i chroniącą go godność od aktualnych przymiotów i zdolności jednostki . "Zmiana rozumienia natury osoby w kierunku psychospołecznym i relacyjnym pociągnęła za sobą zmianę rozumienia godności przysługującej osobie. Jeśli osoba nie jest rzeczywistością samą w sobie, jej wartość również nie ma charakteru immanentnego, wynikając jedynie z kształtu relacji społecznych w konkretnym wypadku i własnego obrazu siebie. Jeśli osobą jest tylko ten, kto może udowodnić i obronić swoje prawo do tego miana, sam termin "godność osoby" uzyskuje charakter względny i uznaniowy, uzależniony od kształtu relacji społecznych i własnych odczuć jednostki. Trudno oczekiwać, by w tej sytuacji godność mogła pełnić rolę fundamentu dla bioetyki".
b. Precyzja języka - technika wobec osoby
Środowiska medyczne, i znaczna część bioetyków usprawiedliwia użycie technicznej nomenklatury medycznej koniecznością precyzji terminologicznej. Jest w tym argumencie trochę racji, gdyż ocena etyczna podejmowanych działań jest w ogromnej mierze uzależniona od dokładności opisu zaistniałej sytuacji. Brak precyzji, uproszczenia i skróty myślowe nieuchronnie prowadzą do błędów w analizie, a co za tym idzie - nieprawidłowych konkluzji i rozstrzygnięć.
Warto jednak zauważyć, że wymóg dokładności opisu casusu może zostać zachowany przy jednoczesnym wykorzystaniu terminologii personalistycznej. Oczywiście, takie nazewnictwo oznaczałoby swoisty ruch pod prąd dążeniom i tendencjom obecnym we współczesnej nauce, mogłoby jednak zapoczątkować nowy kierunek w budowaniu personalistycznej terminologii bioetycznej. Wydaje się, że przy pewnym wysiłku możliwe byłoby jej rozpropagowanie, zwłaszcza jeśli udałoby się ją wprowadzić do dokumentów Magisterium Kościoła. Jak dotąd bowiem dominują w nim techniczne terminy medyczne, w których - przynajmniej w odniesieniu do nienarodzonego dziecka - nieobecne jest wprost uznanie jego osobowego statusu . Być może wynika to z faktu, iż terminologia bioetyczna wciąż się jeszcze rozwija, faktem jest jednak, iż pozostaje pod silnym wpływem świata medycznego, pośrednio - i zapewne wbrew własnym intencjom - przyczyniając się do utrwalenia technicznego, zdepersonalizowanego nazewnictwa.
Jakkolwiek precyzja opisu casusu jest argumentem rzeczywiście uzasadniającym wykorzystanie technicznego nazewnictwa medycznego (niezależnie od tego, że można - jak to przyjdzie pokazać - wprowadzić nie mniej precyzyjne, a mające personalistyczny charakter terminy bioetyczne), o tyle wydaje się, że prawdziwym powodem presji ku utrzymaniu obecnego status quo jest rozpowszechnione, technokratyczne podejście do człowieka i medycyny . Zgodnie z nim technika, nauka i wiedza medyczna mają pierwszeństwo przed dobrem pojedynczego człowieka, a nawet człowieka w ogóle. Przejawy tego nastawienia dają się zauważyć na kilku obszarach: dominacji techniki nad etyką, głęboką relatywizacją argumentacji etycznej, zazwyczaj w duchu indywidualizmu i utylitaryzmu.
4. Praktyczne aplikacje zasady personalistycznej w terminologii bioetycznej
Stworzenie i promocja terminologii personalistycznej nie dokona się za pomocą jednej publikacji, choć może ona stać się pierwszym krokiem w tym kierunku. Warunkiem powodzenia jest rzeczywiste rozpoznanie i uznanie priorytetu zasady personalistycznej w bioetyce, ze szczególnym uwzględnieniem osobowego statusu człowieka w prenatalnym okresie jego życia . Warto zatem przyjrzeć się próbie praktycznej aplikacji zasady personalistycznej w próbie stworzenia bioetycznej terminologii personalistycznej. Jest rzeczą oczywistą, że jest to próba niekompletna, wymagająca dalszych dyskusji i analiz.
a. "Płód", "embrion" i "zarodek", czy "człowiek" i "dziecko"
Najtrudniejszym zadaniem w procesie tworzenia terminologii personalistycznej w bioetyce jest pokonanie przyzwyczajenia określania nienarodzonego dziecka przy pomocy trzech słów: "zarodek", "embrion" i "płód" . Każdy z tych terminów określa rozwijający się organizm zwierzęcy, wskazując na poszczególne fazy prenatalne tego rozwoju. Użycie tych określeń w stosunku do rozwijającego się człowieka prowadzi do podwójnego skutku: z jednej strony do potraktowania człowieka jako zwierzęcia, niczym szczególnym nie różniącego się od innych zwierząt, a z drugiej do zakwestionowania człowieczeństwa owego "nienarodzonego stworzenia" w ogóle. Dla utrwalenia tego drugiego skutku przyczynia się również mówienie o potencjalnym charakterze rozwijającego się bytu.
Zasada personalistyczna każe w nim zauważyć nie tyle potencjalnego człowieka, ale człowieka-osobę, o wielkim potencjale . "Nienarodzone dziecko" - termin od dawna funkcjonujący w ruchach pro-life na całym świecie - spełnia wymogi tej zasady. Jeżeli istnieje konieczność doprecyzowania okresu rozwoju płodowego dziecka, można ten termin zmodyfikować, np.: "człowiek w embrionalnej fazie rozwoju" albo inaczej - "człowiek w stadium rozwoju blastocysty".
Wymóg, by mówić o nienarodzonym dziecku, a nie o ludzkim płodzie, wynika z faktu, iż - jak pokazuje doświadczenie - uznanie ludzkiego charakteru płodu nie oznacza uznania ludzkiego (w sensie osobowego) charakteru rozwijającego się bytu, a jedynie jego przynależność gatunkową . "Płód" jest określeniem bezosobowym i niejako umożliwia zlekceważenie człowieczeństwa rozwijającego się w kobiecie potomstwa; "dziecko" zmusza do konfrontacji z osobą, bardzo jeszcze małą i bardzo bezradną i zależną. Określenie "dziecko" jednocześnie wydobywa na wierzch relację pomiędzy nim, a rodzicami (przyjdzie do tego wątku wrócić nieco dalej).
b. "Życie ludzkie", czy "dziecko"
Daje się niekiedy zauważyć, nade wszystko w środowiskach kościelnych i pośród aktywistów ruchów pro-life wykorzystanie bezosobowego określenia "życie ludzkie". Z punktu widzenia zasady personalistycznej jest to termin chybiony. Życie jest właściwością osoby, ale nie jest osobą. W stosunku do ludzi urodzonych używa się tego terminu jedynie w przenośni, a i to stosunkowo rzadko.
Gdy mowa jest o nienarodzonym dziecku per "życie ludzkie", ono samo przestaje funkcjonować w przestrzeni relacji społecznych. Trudno jest mieć relację matczyną czy ojcowską do życia ludzkiego. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy zaczyna się mówić o "życiu dziecka" czy wprost o "dziecku".
Warto jednocześnie zwrócić uwagę, że termin "życie ludzkie" ma jakościowo inny charakter, niż "życie dziecka". W pierwszym wypadku desygnatem jest życie jakoś odniesione do człowieczeństwa, jednakże bliżej niesprecyzowanego. W drugim - termin wskazuje na życie konkretnego dziecka, by nie powiedzieć, że wprost na dziecko.
c. "Zajść w ciążę", czy "począć dziecko"
Terminologia medyczna w odniesieniu do prokreacji i jej owocu często skupia się na kobiecie pomijając rozwijające się w niej dziecko. Pozostaje ono niejako "w domyśle", jednakże - jak pokazuje praktyka - ów domysł oznacza, że schodzi przy podejmowaniu decyzji na plan dalszy i priorytet uzyskują prawa (prawdziwe lub rzekome) matki.
Najbardziej klasycznym przykładem jest w tym względzie określenie "zajść w ciążę". Oznacza ono, że organizm kobiety znalazł się w specyficznym stanie fizjologicznym, wynikającym z faktu, iż rozwija się w niej młody człowiek. Trzeba mocno podkreślić, że określenie to pomija - co jest swoistym paradoksem - istnienie dziecka i odnosi się wyłącznie do sytuacji kobiety (na marginesie można też zauważyć, że pomija działanie mężczyzny, choć niekiedy daje się słyszeć zwrot "zaszli w ciążę").
Tę samą sytuację "zajścia w ciążę", tyle że z perspektywy personalistycznej, można określić poprzez zwrot "począć dziecko", użyty najlepiej w liczbie mnogiej ("poczęli dziecko"). Wskazuje on zarówno na wspólne działanie małżonków (czy szerzej - mężczyzny i kobiety), jak i zwraca uwagę na fakt zaistnienia nowej osoby - ich dziecka. Wydobycie w ten sposób nowych, rodzicielskich relacji, jest istotnym czynnikiem wzmacniającym społeczną pozycję nienarodzonego dziecka, a jednocześnie od samego początku pomaga rodzicom w budowaniu postawy odpowiedzialnej miłości wobec już istniejącego potomka.
d. "Być w ciąży", czy "nosić w sobie dziecko"
Konsekwentnie, należy wskazać na pewną niestosowność terminu "być w ciąży". Wyjątkiem jest opis stanu zdrowia kobiety lub przebiegu procesów zachodzących w jej organizmie, ze względu na obecność w jej łonie młodego człowieka. Faktem jest, że "ciąża" mocno wrosła w słownictwo współczesne, nie tylko polskie zresztą, i to do tego stopnia, że bardzo wielu - być może większość ludzi - nie widzi problemu w użyciu terminologii pozostawiającej nienarodzone dziecko gdzieś na uboczu.
W historii przewinęły się różne określenia, dziś wyparte przez "ciążę". Mówiło się o "stanie błogosławionym", o "byciu przy nadziei", o "brzemienności" czy o "szóstym (bądź odpowiednio innym) miesiącu" - które to określenie można znaleźć w Łukaszowej relacji sceny Zwiastowania. Znamienne jest jednak, że żadne z tych określeń nie wychodzi poza odniesienie do stanu samej kobiety. Jedne wskazują na ogromną wartość macierzyństwa ("stan błogosławiony", "być przy nadziei"), inne na trud z tym związany ("brzemienność", "ciąża"), jeszcze inne - pozostawały nieco neutralne - wskazując na moment w rozwoju dziecka (z pominięciem jego samego, oczywiście).
Niedawno w rozmowie usłyszałem propozycję innego określenia, wychodzącego na przeciw zasadzie personalistycznej: "nosić w sobie dziecko" A zatem, nie tyle kobieta jest w ciąży, co nosi w swoim łonie dziecko, a raczej ponieważ nosi dziecko, jest w ciąży. Ciąża jest zatem skutkiem poczęcia dziecka i jego rozwoju w łonie matki, lecz sama w sobie jest rzeczywistością wtórną.
e. "Czekać na dziecko", czy "czekać na jego narodziny"
Kolejne określenie, na które przychodzi zwrócić uwagę, jest problematyczne z nieco innego powodu. Otóż dosyć powszechny zwrot "czekamy na dziecko", użyty w sytuacji, gdy już doszło do poczęcia, jest - z punktu widzenia zasady personalistycznej - niespójny i mylący. Jak zauważa św. Paweł, nie można czekać na to, co już jest. Jeśli uznaje się osobowy charakter i człowieczeństwo od poczęcia, to po zaistnieniu nowego człowieka już się na niego nie czeka. Dziecko już jest. Rodzice (a nie "przyszli rodzice"!) nie czekają na dziecko, ale na jego narodziny. Od momentu poczęcia swego dziecka kobieta jest matką, a mężczyzna ojcem, choćby ich potomstwo żyło tylko kilka godzin czy tygodni, a nawet nigdy się nie narodziło.
Warto zwrócić na ten - pozornie błahy - szczegół uwagę. Oczekiwanie na dziecko wyraźnie sugeruje, że tego dziecka nie ma. Dosyć powszechne użycie tego zwrotu w katechezie, w liturgii (np. w modlitwie powszechnej ), powoduje zatem utrwalenie w ludziach przekonania, że dziecko pojawia się w momencie narodzin, a nie wtedy, gdy się poczęło.
f. "Poronienie", czy "śmierć dziecka przed narodzinami"
Oczekiwanie na narodziny nie zawsze znajduje swój radosny finał. Niekiedy dziecko umiera będąc jeszcze w łonie matki. W zdecydowanej większości sytuacji kobieta jest świadoma tego faktu, jako że najbardziej newralgicznym okresem wydaje się czas 7-12 tygodnia od poczęcia. W tym czasie dziecko jest jeszcze bardzo małe, jego ciało nabiera dopiero ostatecznych kształtów. Jakkolwiek prawo polskie uzależnia status dziecka od jego wieku (z ustaloną a priori granicą 22. tygodnia ciąży wg reguły Naegelego), z ontycznego punktu widzenia kryteria te nie mają znaczenia. I choć polskie prawo odnośnie do nomenklatury medycznej nakazuje używać terminu "poronienie" dla sytuacji, gdy śmierć nastąpiła przed tą granicą, wydaje się uprawnionym i słusznym także wobec tych wcześnie zmarłych dzieci stosować określenie "śmierć dziecka przed narodzinami". Jest to wyraz szacunku zarówno wobec dziecka, jak i jego rodziców; tym ważniejszy, że często stają oni wobec sytuacji utrudnień czy wręcz niemożności godnego pogrzebania swojego zmarłego dziecka.
Jest rzeczą znamienną, że w przypadku śmierci dziecka we wczesnej fazie jego życia płodowego, personel medyczny często zaczyna opisywać zaistniałą sytuację w sposób sugerujący, jakoby tego dziecka nigdy nie było. Mówi się o "obumarłej ciąży", o "masie tkankowej", "pustym jaju płodowym", w najlepszym razie stwierdzając "obumarcie płodu". W efekcie matka, do tej pory ciesząca się swoim macierzyństwem i oczekująca narodzin swojego dziecka zostaje postawiona wobec podwójnej straty: fizycznej śmierci dziecka i jego społecznego unicestwienia. Ból ojca jest zazwyczaj w ogóle pomijany. Jest to przejaw braku uszanowania godności zmarłego młodego człowieka, ale też - trudny do opisania brak wrażliwości wobec rodziców, którym odbiera się możliwość pożegnania się ze zmarłym potomstwem i normalnego przeżycia żałoby.
Każdy człowiek posiada godność wynikająca z faktu bycia osobą i każdemu z tego tytułu przynależy się szacunek - tak za życia, jak i po śmierci. W tym ostatnim wypadku, znakiem szacunku dla człowieka jest pogrzeb, także pogrzeb dziecka zmarłego przed narodzinami (w liturgii stosowany jest obrzęd dziecka zmarłego bez chrztu).
5. Zakończenie: dziecko i jego godność
Problem terminologii stosowanej wobec nienarodzonego dziecka wykracza poza kwestię wolno pojętej semantyki. Z jednej strony w bezpośredni sposób wiąże się on z uznaniem (bądź nie uznaniem) osobowego statusu człowieka przed narodzinami. Z drugiej strony, wpisuje się on w szersze zagadnienie uznania godności dziecka w ogóle, nie tylko w wymiarze ontycznym, ale także w praktycznych rozstrzygnięciach związanych z relacjami społecznymi i przyjętymi modelami wychowawczymi.
Zasadniczym celem niniejszego opracowania była próba sformułowania i wprowadzenia w życie personalistycznie zorientowanej terminologii w odniesieniu do nienarodzonego dziecka. Pozwoliłaby ona z jednej strony na wydobycie i utrwalenie w świadomości społecznej jego osobowego statusu, z drugiej zaś wzmocniłaby działania chroniące jego życie i godność. W obu wypadkach kluczem wydaje się być zbudowanie w społeczeństwie trwałego przekonania, że nienarodzone dziecko jest człowiekiem i to człowiekiem w pełni, że obdarzone jest godnością osobową, tak jak każdy inny człowiek i wynikają stąd określone jego prawa i obowiązki otoczenia.
Przez fakt narodzin dziecko staje się widoczne bezpośrednio, niemniej zazwyczaj odmawia mu się wielu praw i poszanowania jego osobowej godności. Wykorzystywana jest jego zależność od ludzi dorosłych, jego brak doświadczenia i zdolności do skutecznej obrony. Jakkolwiek wiele się w tym względzie zmieniło na korzyść dzieci (np. poprzez zwrócenie uwagi na grzech pedofilii, czy niektórych form przemocy wobec dzieci), wiele pozostało jeszcze do zrobienia.
Tekst opublikowany w książce: Dar życia. Red. Z. Wanat. Toruń 2012 s. 95-109. W publikacji zawiera przypisy i odnośniki do materiałów źródłowych.
|
|